Octave Jubilee
WZMACNIACZ JUBILEE FIRMY OCTAVE w najnowszej wersji jest jednym z kilku najlepszych systemów wzmacniających, jakie miałem w domu i jakich w ogóle w swoim życiu słyszałem. Mimo że nie brzmi „lampowo” – to nie jest dźwięk KONDO ONGAKU – to nie udaje też urządzenia tranzystorowego. A przecież jest równie precyzyjny, równie szybki i dynamiczny, jak najlepsze urządzenia półprzewodnikowe, jakie znam, jak mój wzmacniacz Soulution 710, jak FM ACOUSTICS 268C & 711 MkII, czy potężny system NAIM STATEMENT.
Jego dźwięk jest nieco inny od wszystkich pozostałych, bo jest otwarty na górze, jak Naim i FM Acoustics, ale i nasycony w środku pasma, jak Soulution. Jest też równie dynamiczny, jak wszystkie trzy wzmacniacze. Jego scena dźwiękowa nie jest imponująca, bo urządzenie skupia się raczej na bryłach niż na ich otoczeniu akustycznym. Za to bryły te, to jest instrumenty i wokaliści, mają duże, pełne body i świetnie definiowane kształty.
Octave niczego nie ociepla, nie zaokrągla, a mimo to brzmi w naturalny, przyjemny sposób. Tak brzmi topowy high-end, dlatego przyznajemy przedwzmacniaczowi Jubilee Pre oraz wzmacniaczowi Jubilee Mono SE w testowanej wersji naszą nagrodę ˻ GOLD Fingerprint ˺.
Jubilee Pre jest robiącym duże wrażenie swoim dizajnem urządzeniem, którego elektronikę podzielono na dwie części. W większej znajdują się układy wzmacniające, a w mniejszym zasilacz. Sekcja wzmacniająca jest lampowa – mamy w niej pięć lamp, wszystkie z rodziny ECC82. Andreas Hoffman, miłośnik lamp typu NOS stosuje jednak ich wyrafinowane odmiany – rekomenduje np. na wejściu zastosować rzadką lampę E80CC. W testowanym egzemplarzu znalazłem rosyjskie lampy Tung-Sol oraz słowackie JJ Electronics – tej ostatniej w wersji ECC802S, czyli niskoszumnej. Niemal cała obudowa wykonana jest z aluminium.
KAŻDY ZMONOBLOKÓW JUBILEE MONO SE waży niemal 70 kg. Na trzecie piętro „bezwindowego” bloku, w którym mieszkam, zostały więc wtargane przy pomocy elektrycznego wózka „schodowego”. Ludzie polskiego dystrybutora ustawili je na wykonywanych przez tę firmę podstawach kwarcowych oraz na podkładkach Acoustic Revive RKI-5005. Zajęło to sporo czasu, ale efekt był niesamowity – wraz z przedwzmacniaczem tworzą one imponujący zestaw, szczególnie w czarnym kolorze aluminiowej obudowy i z tym konkretnym rodzajem marmuru na przedniej ściance.
Mono SE to wzmacniacz mocy (końcówka mocy) w formie dwóch monobloków. Jest to urządzenie lampowe z półprzewodnikowym zasilaczem, zdolne oddać 400 W przy obciążeniu 4 Ω, a w szczycie nawet 460 W. A to wszystko przy znikomych – jak na wzmacniacz lampowy – zniekształceniach na poziomie 0,1% i paśmie przenoszenia 1 Hz-80 kHz przy spadku 0,5 dB (!). To musi robić wrażenie.
Moc, którą dysponują końcówki Jubilee SE jest mocą realną, prawdziwą. Nie jest to jednak moc typu „młot pneumatyczny”. Urządzenie potrafi zenergetyzować powietrze, bez „napierania” na słuchacza. Robi coś innego – buduje bardzo dużą scenę i wiarygodne w swojej masie obrazy instrumentów. Co więcej, nie kompresuje dźwięku, przez co wiele płyt, które wydawały się nam znane, pokażą znacznie większą rozpiętość dynamiczną. To z tego typu wzmacniaczami z pełną mocą dociera do nas, że duże pomieszczenie daje o wiele bogatsze możliwości w tym względzie i że w małym, jak moje, jestem skazany na pewne kompromisy.
Bo Octave nasyca powietrze dźwiękami o dużej energii własnej. Jak gdyby były to cząsteczki czarnej materii biegnące z dużą szybkością, które nie są zatrzymywane przez cząsteczki powietrza. Nie widać ich, ale to one stanowią większość masy dźwiękowego wszechświata kreowanego przez ten system. Dlatego też tak duże wrażenie zrobią i nagrania instrumentów akustycznych, jak gitary z New Dawn DOMINICA MILLERA & NEILA STACEY’a, wokale z UnCovered grupy AUDIOFEELS, czy elektronicznie generowanie, niezwykle głębokie brzmienie basu z krążka ANJI GARBAREK Briefly Shaking.
Jest to także jeden z niewielu wzmacniaczy – mogę je policzyć na palcach jednej ręki – w mojej karierze recenzenta, który potrafi w tak fascynujący sposób rozwijać przestrzeń. Nie dość, że ją różnicuje i zmienia nie tylko z utworu na utwór, ale i w ramach jednego utworu – wszystko zależy od tego, jak nagranie zostało wykonane – to jeszcze buduje nieprawdopodobnie głęboką scenę. Kiedy gasł dźwięk fortepianu Lang Langa, zarejestrowanego na jego ostatniej solowej płycie z Wariacjami Goldbergowskimi, to gasł długo i był pełny, gęsty. Miałem więc przed sobą akustykę pomieszczenia skomasowaną w „oknie” o kilku metrach wszerz – to ostatecznie odsłuch w sytuacji „domowej”. Ale przez to zwarcie była ona gęstsza i bardziej namacalna niż w rzeczywistości – inaczej być nie może, jeśli chcemy być poruszeni emocjami zawartymi w nagraniu. Niemiecki wzmacniacz potrafi to robić i nie wymaga to jego wysiłku, po prostu „dzieje się”.
Przejdź do strony z całością recenzji