Heed Lagrange
HEED Lagrange jest efektowny i wizualnie i brzmieniowo. Do tego jeszcze z rezerwą mocy, która czterodrożne topowe Audioformy nasycała energią zdolną uszkadzać środowisko . (Na przykład zrzucić ze stołu szklankę.) Dobry wzmacniacz zintegrowany to rzadka i niełatwa sprawa, lecz w tym wypadku się udała, i to nadspodziewanie dobrze. Brzmienie zadowala pod każdym względem, każdym na high-endowym poziomie. W dodatku jest bezpieczne, to znaczy trafi w każdy gust. Trzeba by mieć naprawdę niecodzienne potrzeby, wręcz jakieś zboczenie słuchowe, żeby nie odczuć satysfakcji płynącej z brzmienia HEED Lagrange. Lagranżjan jest, co prawda, wyrazem chodzenia przez przyrodę nieożywioną zawsze po najmniejszej linii oporu, ale nazwany imieniem odkrywcy tej zasady wyrażonej w rachunku całkowym wzmacniacz bardzo daleki jest od lenistwa. Stanowi wyraz odwrotnej strony medalu – reguły optymalizacji efektu. Przyroda nieożywiona optymalizuje swe działania pod kątem niczym nie okraszonej minimalizacji wydatkowanej energii, HEED Lagrange zaś, niczym twór biologiczny wpisany w ewolucję, optymalizuje swój efekt brzmieniowy skomplikowanym i przemyślanym zabiegiem technicznym, zdolnym zostawiać z tyłu konkurencję. Układ TRANSCAP doskonali wykorzystanie energii na muzyczny użytek, i to mu wychodzi bardzo dobrze. Co ciekawe, nie potrzebuje przy tym lamp, by uzyskać podobny efekt jakościowy oraz bardzo dobry energetyczny. (W sensie energii przydanej brzmieniu.) Brak kondensatorów w torze sygnału wielu uważa za zaletę, ale obecność ich w układzie TRANSCAP najwyraźniej nie psuje, udanie omijając rafę. Mnie samemu to brzmienie – tak zwyczajnie, po prostu – bardzo się podobało. Gdybym miał kupować integrę w takim właśnie budżecie, wydaje mi się prawdopodobne, że wybór padłby na tę.
Hifi Philosophy
Przejdź do strony z całością recenzji