Dynaudio Heritage Special
Wrażenia odsłuchowe
Zestawy głośnikowe z najwyższej półki dzielą się z grubsza na dwa typy: takie, które początkowo nie przykuwają uwagi żadną wabiącą cechą, a ich zalety docenia się dopiero po pewnym czasie; oraz takie, które od pierwszych dźwięków rzucają słuchaczem o podłogę i nie ma cienia wątpliwości, że obcujemy z produktem wielkiej klasy. Heritage Special mocno rzucą niejednym z nas, zwłaszcza gdy na rozgrzewkę sięgniemy po muzykę „z prądem”; najlepiej taką, w której istotną rolę odgrywa sekcja rytmiczna. Z początku miałem obawy, czy niewielkie monitory w ogóle będą w stanie wypełnić dźwiękiem spory salon, w którym na co dzień grają średniej wielkości kolumny wolnostojące, a przy okazji niektórych testów zdarzają się nawet spore konstrukcje wielodrożne. Kiedy jednak popłynęły pierwsze frazy albumu „Tracker” Marka Knopflera, moje obawy zamieniły się w zdumienie. Jakim cudem te filigranowe skrzyneczki są zdolne wytworzyć taką ścianę dźwięku?!
Poczułem się trochę jak dziecko w wesołym miasteczku, które zostaje nagle otoczone takim multum atrakcji, że nie wie, w którym kierunku patrzeć i czego najpierw spróbować. Brzmienie duńskich monitorów zachwycało zarówno skalą, jak i potężnym dołem, który sprawiał, że przy wysokim poziomie głośności dźwięki gitary basowej i charakterystyczny baryton Marka Knopflera wprawiały w drżenie niektóre domowe sprzęty. Olbrzymie wrażenie robiła efektownie rozciągnięta, pełna powietrza scena, na której każdy instrument miał precyzyjnie przydzielone miejsce oraz własną przestrzeń akustyczną. Nic nie zostału tu ani trochę ściśnięte, skompresowane ani ucięte – muzyczne zdarzenia zostały zaprezentowane w skali jeden do jednego. Zupełnie jakby twórcy Heritage Special próbowali obejść prawa fizyki i pokazać, że niewielka objętość skrzynki i skromna „osiemnastka” to żadna przeszkoda dla pełnokrwistego brzmienia, które w ślepym teście zapewne większość z nas skojarzyłaby z kolumnami podłogowymi.
Konkluzja
A jednak Dynaudio potrafi zaskoczyć. Nigdy bym nie przypuszczał, że z klimatów akustyczno-onirycznych gładko przejdziemy w dziedzinę mocnego uderzenia i że to właśnie ono będzie głównym – choć z pewnością nie jedynym – atutem kolejnych wybitnych monitorów ze Skanderborga.
Bartosz Luboń, Hifi i Muzyka
Przejdź do strony z całością recenzji