Dynaudio Contour 20i

Pierwszą spektakularną cechą jest przepastna scena stereo. W nagraniach realizowanych w dużych salach koncertowych i obiektach sakralnych muzycy zajmowali miejsca daleko za linią głośników. Jeżeli były to kościoły i katedry, a wykonawcy znajdowali się w pewnej odległości od mikrofonów, to wrażenie głębi potęgowała niezbyt duża szerokość odległych planów. Kiedy natomiast występ odbywał się w sali koncertowej, dalekie krańce sceny wachlarzowato rozchodziły się na boki. Po przenosinach do studiów pierwsza linia wykonawców lądowała na wysokości głośników i żadne groźby ni błagania nie były w stanie skłonić ich do przysunięcia się bliżej. Za to pod względem szerokości scena wykraczała na boki dobry metr poza fizyczne ustawienie monitorów, bez względu na rodzaj wykonywanej muzyki. Wyjątek stanowiły rejestracje małych składów jazzowych sprzed kilkudziesięciu lat, ale to raczej oczywiste.

Zdaję sobie sprawę, że nie wszyscy lubią klasykę i nie ma obowiązku delektowania się kompozycjami sprzed trzech stuleci, jednak osoby obojętnie podchodzące do tego gatunku mogą przynajmniej odkryć fascynujący sposób rozlokowania wykonawców. Odległości między pierwszym, drugim i dalszymi planami były tak czytelne, jakby oddzielały je niewidzialne zasieki. Wykonawców otaczały wyraźne kontury i nawet w dużych formach muzycznych nie włazili sobie na głowę. Scena była rozbudowana nie tylko w głąb i na boki, ale także wzwyż, z tylnymi planami łukowato uniesionymi ponad poziom tweeterów. Mówienie o trójwymiarowości panoramy stereo w tym przypadku będzie w pełni uzasadnione. Mam oczywiście świadomość, że duża cześć zasług za powyższe efekty przypadnie kompletowi Accuphase’a, ale fakt, że duńskie monitory, kosztujące ćwierć ceny elektroniki, okazały się dla niej równorzędnym partnerem, dobitnie świadczy o ich potencjale.

Rozochocony, sięgnąłem po muzykę z prądem i zaczęła się prawdziwa jazda bez trzymanki. W takim materiale Contoury 20i ukazały bardziej zadziorne oblicze. Nie żeby nagle porzuciły opisywane powyżej spokój i kulturę, ale podłączenie instrumentów do wzmacniaczy przyjęły z entuzjazmem. Zrzuciły elegancki garnitur i przebrały się w sprane jeansy i t-shirt. Błyszczące lakierki zamieniły na znoszone glany, do których przypięły ostrogi. Ostrogi do glanów, milordzie? Owszem, bo kiedy dźgnęły nimi rockową sekcję rytmiczną, to pognała tak, że nie dało się jej zatrzymać. Amerykański soft rock, hard rock z lat 70. XX wieku, grunge i ciężkie odmiany metalu zabrzmiały wprost wybornie. Należy przy tym podkreślić, że Contoury 20i nie grały wszystkiego na jedno kopyto, lecz wyraźnie różnicowały gatunki i wykonawców. Z jednej strony podkreślały pewną elegancję nagrań Supertramp, Eagles i Electric Light Orchestra; z drugiej zaś ukazały brutalność ołowianych riffów Black Sabbath, Metalliki czy Rammsteinu. Bonusem była spora dawka patosu, obecna w hymnicznych refrenach śpiewanych przez Tilla Lindemanna i delikatne dreszcze, towarzyszące spokojniejszym fragmentom. I pomyśleć, że jeszcze kilka godzin wcześniej lekką ręką prowadziły „Koncerty brandenburskie” J.S. Bacha. Ale w końcu on też był Niemcem.

Konkluzja
Dynaudio Contour 20i to rewelacyjne i uniwersalne głośniki. Dostarczają mnóstwa wrażeń estetycznych i brzmieniowych. Co warto podkreślić na koniec, ich kupno nie musi się wiązać z wymianą gromadzonej latami płytoteki, a to przecież balast części wyniosłych audiofilskich konstrukcji.

Przejdź do strony z całością recenzji