Dynaudio Confidence 60
Wrażenia odsłuchowe
Jeśli komuś spodobało się brzmienie Confidence 30, to poczuje pewnego rodzaju ulgę. Najwyższe Dynaudio nie skręcają w żadnym nieprzewidzianym kierunku, ale konsekwentnie rozwijają wszystkie główne cechy mniejszego modelu. Podobnie jak ten ostatni oferują świetnie ustawioną równowagę tonalną, lekkie ocieplenie w zakresie basu i średnicy, a także wyraźnie promują nową firmową szkołę brzmienia wysokich tonów. Nie zmienia to faktu, że Confidence 60 proponują znacznie więcej.
Po pierwsze – niezwykłą przestrzeń. Kolumny są duże i grają naprawdę obszernym dźwiękiem, co słychać zwłaszcza tam, gdzie mamy do czynienia z większymi składami i pomieszczeniami o sporej kubaturze. Słuchając nagrań chóralnych lub orkiestrowych, można nie tylko usłyszeć, ale i poczuć całym ciałem, jak dźwięk się odbija od kamiennych ścian katedry bądź pędzi w czeluść wielkiej sali koncertowej. Pogłos, „plankton” akustyczny i wybrzmienia są przedstawiane zjawiskowo i równie zjawiskowo ułożone na przestronnej scenie. Owszem, Confidence 30 nie były pod tym względem znacznie gorsze, nie osiągały jednak tego stopnia realizmu. W przypadku testowanych kolumn słychać, że wielkość przetworników oraz pojemność obudowy robią dobrą robotę. „Sześćdziesiątki” mogą się nie tylko pochwalić lepszą dynamiką, ale też potrafią odtworzyć większość zjawisk akustycznych, nie idąc na skróty ani kompromisy. Może nie nazwałbym ich pełnopasmowymi (dopiero Dynaudio Consequence pokrywają całe pasmo słyszalne i to z zapasem), tym niemniej nie wydaje mi się, żeby ktokolwiek odczuł niedosyt, nawet w dużym pomieszczeniu. Organy, chóry, wielka orkiestra symfoniczna czy koncert rockowy – wszystko to jest odtwarzane zamaszyście. Kipi energią i ukazuje ogrom wieloosobowych składów instrumentalnych.
Po takim spektaklu bardzo ciekawie wypadło odtworzenie tego samego repertuaru na moich Contourach 1.8. Gdyby muzykę graną przez Confidence 60 porównać do filmu, to powrót do Contourów przypominałby przejście z dużego ekranu panoramicznego na ekran tabletu. Wszystko wydało się nagle groteskowo małe, ucięte na dole i skompresowane – po prostu dramat! A przecież jeszcze przed chwilą grało tak dobrze… Zjawisko gwałtownego przeskoku jakościowego jest mi dobrze znane ze względu na multum urządzeń, jakie testuję, a jednak nigdy nie przestaję się dziwić, jak szybko ludzki słuch przyzwyczaja się do brzmienia sprzętu wysokiej klasy. Odzwyczajanie idzie, niestety, opornie…
Balans tonalny „sześćdziesiątek” spodobał mi się bardziej niż „trzydziestek”. Większe kolumny mają więcej ciała, dzięki czemu brzmią naturalniej. Dźwięk największych Confidence ma solidne oparcie w dole skali, ale, paradoksalnie, to wcale nie bas gra tu główną rolę. Swoboda przenoszenia niskich tonów sprawia, że przetworniki średniotonowe zostają odciążone i średnica staje się wyraźnie bogatsza i bardziej soczysta niż w niższym modelu. Słychać to było na przykładzie nagrań z udziałem viol da gamba oraz ich współczesnych odpowiedników, czyli wiolonczel. Mięsisty i wypełniony alikwotami dźwięk zyskał dobrą podporę w najniższych rejestrach, a jednocześnie pozostał nadzwyczaj nośny i czytelny. „Trzydziestki” nie potrafiły aż tak przekonująco odtworzyć tego zakresu. Zakresu, dodajmy, newralgicznego, ponieważ operującego dokładnie w przedziale częstotliwościowym ludzkiego głosu, na który nasze ucho jest najbardziej wyczulone.
Wokalistyka to zresztą jeden z popisowych numerów duńskich zestawów, zatem jeśli ktoś gustuje w repertuarze operowym, chóralnym bądź jest miłośnikiem muzyki gospel lub piosenek jazzowych, to już w tej chwili powinien zacząć wrzucać pieniążki do świnki-skarbonki. W czasie przygody z Confidence 60 przesłuchałem wszystkie powyższe gatunki i mogę powiedzieć tylko jedno: rewelacja! I kolejny przykład, że kolumny (prawie) pełnopasmowe nie są tylko po to, by epatować przepastnym dołem. Po prostu brzmią pełniej, prawdziwiej, a w gęstych aranżacjach – swobodniej i z większym rozmachem niż mniejsze odpowiedniki.
Choć średnica „sześćdziesiątek” została wyraźnie ocieplona, a faktura dźwięku powleczona charakterystycznym firmowym aksamitem (tutaj najnowsze konstrukcje nie wyprą się swojej proweniencji), nie kłóci się to z jej ponadprzeciętną czytelnością. Szczegółowość trudno może uznać za cechę pierwszoplanową, ponieważ priorytetem pozostaje spójność brzmienia, jednak z nagrania na nagranie okazuje się, że i tak dostrzegamy coraz więcej planów i detali, które pojawiają się niejako mimochodem. I choć nadal nie określiłbym Dynaudio jako zestawów analitycznych, to… analityczność niejedno ma imię. W tym przypadku można uznać, że Confidence 60 nie nadają się do monitorowania dźwięku w studiu, ponieważ nie są idealnie przejrzyste i neutralne, za to nie mają najmniejszych problemów z różnicowaniem źródeł dźwięku. To także wskazówka dla przyszłych właścicieli – może i brzmią przyjaźnie, ale to wcale nie znaczy, że zadowolą się byle czym i że ich „aksamit” zamaskuje niedostatki systemu. Przeciwnie – kolumny bezbłędnie pokazały różnice pomiędzy wpiętymi eksperymentalnie dwoma przetwornikami Hegla (HD 25 i HD 30), a gdy powróciłem do Accuphase’a DP/DC 950, nie było cienia wątpliwości, że ten ostatni gra wyraźnie lepiej. Idealnie było też słychać różnice między wejściami cyfrowymi oraz znacznie łagodniejszy i cieplejszy charakter plików odtwarzanych przez wejście USB w przetworniku Accuphase’a. Jak widać, Duńczycy nie tylko nie kłamią, ale i oszukać się nie dadzą.
Rozpisaliśmy się o średnicy, być może dlatego, że jest najbardziej „dynaudiowa” i najlepiej uchwytna. Tymczasem na skrajach pasma trwa mała rewolucja, o której wspomniałem już w recenzji Confidence 30. Bas „sześćdziesiątek” zrywa z firmową tradycją obfitości za cenę średniej kontroli. Owa obfitość zachwycała mnie nawet w przypadku budżetowych Audience 52, które potrafiły zejść zaskakująco nisko, choć – z drugiej strony – było w tym sporo „misia” czy, jak mówią niektórzy, „basowej waty”. Tę samą cechę wykazywały wyższe o kilka klas C2. Tutaj natomiast otrzymujemy jej zupełne przeciwieństwo. Biorąc pod uwagę gabaryty kolumn, dźwięki kontrabasu czy bębna wielkiego nie zapuszczają się rekordowo nisko. Są za to konturowe, punktualne i zachowują czytelny obrys oraz wypełnienie. Stanowią zaprzeczenie tezy, mówiącej że bas szybki i zwinny musi być odchudzony i wyblakły. Tutaj dostajemy wszystko naraz i chyba tylko malkontenci będą narzekać, że najniższe tony nie masują im brzucha.
Jako że górę pasma obsługuje ten sam Esotar, co całą serię, to w zasadzie należałoby powtórzyć wszystko, co zostało o niej napisane w teście mniejszych Confidence. W skrócie: koniec ze słodyczą i jedwabistością, a zamiast nich – nienachlana przejrzystość. Nieco straciła na tym barwa tego zakresu. Zyskały za to szczegółowość i sugestywność wrażeń przestrzennych. Czyli coś za coś, ale jak wiemy, nawet w high-endzie nie zawsze można dostać wszystko.
Konkluzja
Pod koniec testu, już tylko dla własnej przyjemności, włączyłem album genialnej brazylijskiej pianistki i wokalistki Eliane Elias. Kiedy z głośników popłynęły pulsujące dźwięki samby i odezwał się kojący głos Elias, uświadomiłem sobie, że w przypadku kolumn takich jak Confidence 60 najtrudniej ująć w słowa to, co w tym przypadku kluczowe: muzykalność, piękno brzmienia, atmosferę, bliskość, plastyczność… Wszystkie te cechy wymykają się precyzyjnemu opisowi i obiektywnej ocenie, a chyba każdy się zgodzi, że w odbiorze muzyki są najważniejsze. Doskonale zrozumieli to ludzie z Dynaudio. Tym razem i dla nich były najważniejsze.