Chario Delphinus MKII
Wrażenia odsłuchowe
Zacznijmy od tego, do czego monitory teoretycznie się nie nadają. Czyli od ciężkiego grania, nowoczesnego popu, muzyki klubowej czy nabitych elektroniką głośnych eksperymentów. Faktycznie, w tej roli lepiej sprawdzą się podłogówki, bo bas Chario jest, owszem, dość mocny, ale subwoofera nie przypomina. W większości przypadków można go uznać za wystarczający, choć zrozumiem osoby, które chciałyby, aby sięgał głębiej. Proporcje pomiędzy rejestrami są wyważone, więc słucha się przyjemnie. Pomaga w tym zróżnicowanie barw w wysokiej średnicy. To właśnie w tym obszarze lokują się elementy przykuwające uwagę, jak szarpnięcia strun gitar, przez Delphinusy MKII pokazane z prawdziwą maestrią. Czadu też raczej nie zabraknie, choć ściana dźwięku to nie ten adres. W takim materiale włoskie monitory są dobre, ale jest wiele lepszych.
Powyższy akapit został napisany nie po to, żeby przekonać, ale – by uspokoić: Chario zagrają tę muzykę i jeżeli stanowi ona jakieś 10-20 % płytoteki, to nie trzeba się przygotowywać na daleko idący kompromis.
Nie zmienia to sedna sprawy, że w takich nagraniach głośniki nie mają kiedy wyciągnąć asa z rękawa. Ukradkiem zaczynają tam jednak sięgać już w klasycznej elektronice, jak Tengerine Dream, Kraftwerk, Jean-Michel Jarre czy Tomita. Pojawia się coś intrygującego. Niby tak to powinno brzmieć: klarownie, przestrzennie i szczegółowo. Z basem o satysfakcjonującym natężeniu i głębi oraz górą skrzącą się blaskiem dzwoneczków. Chociaż w sumie to nic nadzwyczajnego, bo drogie i dobre zestawy właśnie tak grają i żadnej łaski nie robią. Poza tym to materiał łatwy do odtworzenia i trzeba by źle zestroić głośniki, żeby usłyszeć rażące niedociągnięcia. Fakt, że ich nie słychać, nie przesądza jeszcze o klasie prezentacji. Pojawiają się jednak pewne elementy, które potrafią nas zaciekawić. Pojedyncze dźwięki, efekty z przełomu średnicy i góry zaczynają brzmieć „jakoś inaczej”. Są bardziej jędrne, głębiej osadzone; cięższe i szerzej wibrujące. Wysuwają się na pierwszy plan – stają się większe. Później dochodzimy do wniosku, że cały zakres brzmi pełniej. Trudno mi sobie wyobrazić, by to się komuś nie spodobało, zwłaszcza że w efekcie słyszymy więcej szczegółów i nie wiąże się to z rozjaśnieniem ani wyostrzeniem. Przeciwnie, dźwięk jest łagodny. I znów – to ciekawe, bo czego, jak czego, ale góry Delphinusom nie brakuje. Szafują nią hojnie, ale najlepsze, że podskórnie odczuwamy jej szlachetność.
Pop, klasyczny lub progresywny rock, blues, soul, a nawet country dają więcej okazji do zagrania asem. Tutaj jednak zaczynamy już segregować płyty, co czasem prowadzi do pretensji: dlaczego Marillion nie dbał o jakość nagrania tak, jak Pink Floyd? Może biografowie zespołu to wiedzą, ale nam pozostaje się pogodzić z faktem, że są albumy lepsze i gorsze od strony technicznej. I Chario to pokazują. Cały czas brzmią jednak plastycznie i spójnie. Zespolenie basu ze średnicą jest zgrabne, choć słyszałem lepsze, za to średnicy z górą – idealne. Nie zauważamy szwów ani miejsca, w którym zmieniałaby się paleta barw; jest jednolita i bogata. Docenimy to w talerzach perkusyjnych, małych bębenkach, trianglach i wszelkich perkusjonaliach, a jeszcze pełniej – w wysokich rejestrach głównych instrumentów, jak gitary, klawisze czy saksofony. W blasku i szczodrości alikwotów także, choć tutaj znów w głowie pojawi się słowo „szlachetność”. Jej właśnie nabierają znane nam nagrania. Skąd to się bierze?
Z tej wielkiej kopułki, która inaczej definiuje wysokie tony. Pozostałe aspekty tylko im towarzyszą, prezentując raz niezły, innym razem wyśrubowany poziom. Zwłaszcza przestrzeń: głębia, precyzja lokalizacji i wypełnienie pogłosem są znakomite, jak na rasowy monitor przystało. Bas okazuje się zaskakująco mocny, choć cechuje go swoista miękkość. Na pewno jest świetnie dobrany do reszty pasma. Ma miłą energię i sprężystość. Rysunek pozostaje czytelny, choć bardziej polubią go osoby wyżej ceniące plastyczność i barwę niż kontrolę.
Dynamika pozostaje wystarczająca. Nie zabija potęgą, ale oddanie kontrastów jest sugestywne. Przejrzystość uznamy za rewelacyjną, o ile siedzimy w dość wąskim polu odsłuchu. Ostatni wniosek to już w zasadzie podsumowanie – Chario cechuje fenomenalna muzykalność.
To jeszcze jednak nie koniec opisu, bo pora na moment, w którym przeciwnik kładzie na stół pokera. Teoretycznie jest po rozgrywce, ale Delphinus MKII przebija: pięć asów. I tu najciekawsze: nie odbieramy tego jako oszustwa. Przeciwnie – wygrywa prawda.
O niej można wyrokować tylko na podstawie muzyki akustycznej. Śpiewanej lub granej na instrumentach niepodłączanych do gniazdka. Monitory Chario ten repertuar lubią najbardziej; są wręcz do niego stworzone. Jak brzmi klasyka albo akustyczny jazz? Tak, że ciarki przebiegają po plecach. Zaczynając pisanie testu, wyobrażałem sobie, że w tym momencie popłynę. Doszedłem jednak do wniosku, że to zbędne. Znacie oczywiście to słynne „wrażenie uczestnictwa w koncercie na żywo”? Ależ to paskudnie powiedziane, jakby ktoś chciał wpisać jednostkę chorobową do encyklopedii. Tymczasem ten stan bywa piękny, wzruszający i wciągający. Pod warunkiem, że trafi się coś takiego, jak Delphinus MKII.
Pobierz PDF z całością recenzji