Acoustic Zen Absolute Cooper IC

Acoustic Zen Absolute Cooper to rzadki przykład audiofilskiej fauny. O wiele więcej urządzeń i kabli woli stawiać na średnią nijakość, tak jakby były królikami, co lubią kicać po łączce i skubać trawkę. No i lubią się mnożyć… Nie grają o nic wielkiego, nie chcą być królem zwierząt –  wolą z góry zakładać stawkę zdecydowanie niższą. Muzykę dają odfiltrowaną, złagodzoną i miłą – daleką od prawdziwej, ale ogólnie przyjemną. Jeżeli już o coś dbają w garniturze maksymalizmu, to o potęgę basu. Bo „wiecie-rozumiecie”, bez basu nie ma funu, bez funu sprzedażowych kokosów. A dużej grupie słuchających za fun wystarcza bas. Może być byle jaki, byle go było dużo. Acoustic Zen  jest na drugim brzegu tej kokosowej rzeki; nie chce schlebiać tandetnym gustom, chce muzyki jak prawdziwej. To tak do końca się ziścić nie może, a już na pewno nie w granicach normalniejszych budżetów. Ten kabel zadaje jednak kłam twierdzeniu, że do takiego realizmu potrzeba kabli jubilerskich. (Nie wyglądem a ceną.) Faktem jest, że taki Siltech Triple Crown, czy Sulek 9×9, ekstremalny realizm dadzą większej ilości torów i przy kulturze jeszcze wyższej. Prawdą też, że szereg kabli w cenach z pobliża sześciu tysięcy potrafi dawać zjawiskową muzykę w łagodniejszych aranżach. I prawdą też, że do tranzystorowych torów pasować będą bardziej. (Choć są na pewno tranzystorowe pasujące do Absolute Cooper.) Ale za sześć tysięcy taki błysk realistycznej szkoły, to jest naprawdę coś. Wstrzelić się z torem nie jest łatwo, ale kiedy się wstrzelić, to dla lubiących ekstremalny realizm gratka.

Hifi Philosophy

Przejdź do strony z całością recenzji