Accuphase E-380
Accuphase E-380 tak zręcznie wprowadza nas w swój świat, że wszystko co zaoferuje, staje się oczywiste, naturalne, spodziewane. Nawet najbardziej drapieżne gitarowe solówki, wcale nieutemperowane, pełne życia i blasku, nie robiły mi krzywdy. Jednocześnie E-380 ma potencjał tworzenia potężnego spektaklu, nasycania każdego dźwięku i budowania wielkiej sceny.
To dźwięk soczysty i zaangażowany, chwilami namiętny, chwilami romantyczny, mocniej niż zwykle doprawiony, ale niewyostrzony pieprzem i solą, lecz bardziej wysublimowanymi, aromatycznymi dodatkami.
Wysokie tony są czyste, świeże, gładkie, ale mniej zaokrąglone i dosłodzone, niż to czasami słychać z innych Accuphase. Bas operuje z rozmachem i dobrą kontrolą, nie jest pryncypialnie twardy i konturowy, za to tak jak wszystko z całym przekazem. Jest w E-380 większa niż zwykle (w Accuphase) dawka „rozrywkowości”, radości i otwartości.
Nie zapomina jednak o nietajnej już firmowej broni – niższej średnicy, dzięki której wokale są może ciut podgrzane, ale właśnie tak, jak lubimy. Accuphase E-380 może zagrać głośno i ani trochę nerwowo, pozwala sięgnąć po każdą, nawet obrzydliwie hałaśliwą płytę, nie będzie wyciągał informacji tak bezwzględnie jak Yamaha A-S3200 i w porównaniu z konkurentem barwa będzie się skłaniać ku pastelowości.
Czy trzymałem Accuphase E-380 pod prądem przez 48 godzin? W sumie tak, ale nawet „z marszu” Accuphase E-380 zagrał wybornie. Czy potem grał jeszcze lepiej?
Tego nie mogłem stwierdzić, bo przecież cały czas go słuchałem, więc też się do tego dźwięku przyzwyczajałem; musiałbym bezpośrednio porównać egzemplarz rozgrzany i nierozgrzany.
Jeżeli zasady i rygory, jakie narzuca sprzedawca, mają podnieść prestiż Accuphase, czyniąc ze słuchania święto wymagające przygotowań, rozumiem takie podejście, chociaż jest trochę obosieczne – znajdą się audiofile nawet poważnie zainteresowani zakupem, których to nie zachęci, ale wystraszy.
Przejdź do strony z całością recenzji