Accuphase C-2300
Wrażenia odsłuchowe
C-2300 gra zgodnie z duchem swoich czasów. Czyli – z jednej strony – zachowuje firmowy pierwiastek wygładzenia, z którym od zawsze kojarzę Accuphase’a; z drugiej zaś nadaje brzmieniu odpowiednio wyważoną energetyczność. Jakieś 15 lat temu wspomniane wygładzenie miało charakter bardziej aksamitny; ostatnimi czasy zyskało więcej werwy. Nasuwa mi się tutaj analogia fotograficzna – dawny i obecny obraz z daleka wygląda tak samo, ale przy bliższej inspekcji obecny ma o wiele wyraźniej zaznaczony mikrokontrast. To jedynie uwaga wstępna, bo oczywiście każde urządzenie japońskiego producenta charakteryzuje inny rozkład zalet. I z pełną świadomością piszę tu o zaletach – bo, jak wiadomo, Accuphase wad nie ma. Miałem przyjemność testować niejedno urządzenie tej wytwórni, więc bardzo nieskromnie tym razem powiem, że naprawdę wiem, co mówię.
Odsłuchy przedwzmacniaczy rządzą się nieco innymi prawami niż pozostałych elementów systemu. Bo tutaj właściwie wszystko opiera się na przezroczystości, a przezroczystość jest, mimo wszystko, bardzo względna.
Zawsze się podkreśla, że dźwięk jest tym lepszy, im mniej zmieniany przez urządzenia, przez które przechodzi. Ale to rozumowanie kryje dwie pułapki, o których nie chcemy myśleć lub których nie jesteśmy do końca świadomi. Po pierwsze, aby ocenić, czy system odtwarza sygnał, czy go w jakimś stopniu przetwarza, musimy znać jego „oryginał”. Innymi słowy, powinniśmy być obecni w sali koncertowej lub w studiu i słyszeć dokładnie ten sam dźwięk, który został następnie zarejestrowany. Ale nawet gdybyśmy rzeczywiście byli bezpośrednimi świadkami powstawania nagrania, co jest niezmiernie rzadkie, to nadal musimy pamiętać o drugiej pułapce. Sprzęt nie odtwarza przecież tego, co się działo w tej sali czy w studiu. On odtwarza jedynie to, co i jak zostało zapisane i dostarczone na nośniku danych (winyl, CD, plik). A zatem dochodzi tu jeszcze jeden element albo wręcz niewiadoma, utrudniająca ocenę – praca realizatora dźwięku. Skąd niby w tak złożonej sytuacji mamy wiedzieć, jak dane nagranie „powinno” zabrzmieć w naszym pokoju, skoro nie znamy punktu odniesienia?
To tyle uwag teoretycznych o potencjalnej przezroczystości urządzeń hi-fi. Owszem, mogą one być przezroczyste, ale bardzo trudno ocenić stopień owej przeźroczystości. A z kolei przezroczystość, jak wspomniałem, jest głównym probierzem jakości przedwzmacniaczy. I tym samym głównym elementem, na którym należy się skupić. Uważam nawet, że z uwagi na ich naturę gatunkową przedwzmacniaczy w niektórych kategoriach nie powinniśmy oceniać tak, jak pozostałych elementów toru. Bowiem o wiele trudniej na odcinku między źródłem i końcówką jest popsuć (lub znacząco zmienić) bas lub dynamikę, jeśli pozostałe urządzenia w systemie prezentują w tych aspektach wysoki poziom. O wiele łatwiej natomiast zepsuć nawet najbardziej wyśrubowaną i dostarczoną przez odtwarzacz szczegółowość, stereofonię i przejrzystość, a zapewne także soprany.
Nie twierdzę oczywiście, że moje zdanie jest jedynie słuszne i że każdy musi je podzielać. Niemniej poniższy opis wrażeń odsłuchowych, z objaśnionych wyżej powodów, zdecydowałem się skonstruować zgodnie z nieco innymi proporcjami. Bas i dynamikę załatwmy zatem krótko i po żołniersku, by następnie skupić się na pozostałych elementach brzmienia.
Bas zatem jest bardzo dobrze kontrolowany, masywny, ale nienachalny, stanowczy – ze zdecydowanym faworyzowaniem „drive’u” zamiast twardej konturowości. Czyli mamy wszystko, z czego i tak zapamiętałem końcówkę P-4500. W dynamice odnalazłem również ten sam co wtedy impet i rozmach. W związku z powyższym można sformułować wniosek, że zarówno niskie tony, jak i dynamika przenikają przez C-2300 bez uszczerbku, a także bez wartości dodanej. Nieco inaczej sytuacja wygląda, kiedy przejdziemy do analizy audiofilskich subtelności. Bo tutaj C-2300 z szarej eminencji zamienia się w high-endową gwiazdę.
Najszybciej docenimy stereofonię C-2300. Zarówno preampy Accuphase’a, jak i odtwarzacze, których miałem okazję słuchać, wyznaczają w tej dziedzinie punkt odniesienia. Niewielu konkurentów może równać do tego poziomu; przypuszczam, że Japończycy konkurują głównie sami ze sobą. Gdy włączymy nagranie przyzwoitej jakości, otrzymamy obraz dość szeroki i bardzo głęboki, z wyraźnie, ale nieprzesadnie wysuniętym do przodu pierwszym planem. Już taka przestrzeń może się podobać – jest duża i świetnie zorganizowana. Sytuacja się jednak zmienia, kiedy w tym przyzwoitym nagraniu albo innym bardzo dobrym, realizator postanowił trochę zaszaleć. Efekty stereofoniczne to jest coś, na co C-2300 rzuca się niczym nastoletnie dziewczyny na bilety na koncert Harry’ego Stylesa. Z zaciekłością odtworzy każdy dźwięk, nawet rzucony w najmniej spodziewany punkt pomieszczenia. Miłośnicy stereofonii będą piszczeć z zachwytu.
Drugim elementem, w którym C-2300 może stanowić punkt odniesienia, jest szczegółowość. Co prawda wszyscy konstruktorzy preampów zdają sobie sprawę, że oddanie na wyjściu takich samych szczegółów, jakie są dostarczane na wejście, to jedno z ważniejszych, o ile nie najważniejsze zadanie tego rodzaju urządzeń. I w praktyce high-endowe preampy chyba bez wyjątku charakteryzuje dbałość o ten element brzmienia. Jednak w praktyce okazuje się, że niektórzy potrafią to robić minimalnie lepiej niż inni. A skoro, jak wiadomo, „minimalnie” w high-endzie może oznaczać „całkiem dużo”, to jest o co walczyć. I tutaj inżynierowie Accuphase’a po raz kolejny okazują się mistrzami. Ilość szczegółów ukrywających się na co dzień w mocno osłuchanych nagraniach może wprawić w zdumienie. Trzeba najpierw przywyknąć to tego rodzaju prezentacji, bo początkowy podziw trochę odciąga uwagę od esencji muzyki. Gdy już jednak wchłoniemy takie podejście, wszystko wraca na swoje miejsce. Przyjmując, że żadne urządzenie samo z siebie nie może stworzyć niczego, czego by nie było „na taśmie matce”, dochodzimy do wniosku, że właśnie tak to powinno brzmieć. W dodatku Accuphase operuje szczegółowością z wielką klasą – podając ją wyraźnie, ale bez cienia przesady. Ta równowaga charakteryzuje zresztą wszystkie elementy brzmienia. Weźmy choćby średnicę.
Średnie tony imponują czystością. Ta cecha jest, moim zdaniem, wpisana w brzmieniowe DNA japońskiej wytwórni. W niektórych modelach czystość idzie bardziej w kierunku ogólnego wygładzenia dźwięku. W innych podkreśla przejrzystość. C-2300, mimo że ma obie wymienione cechy, to jednak zdecydowanie opowiada się po stronie przejrzystości. Barwy średnicy są tu idealnie zrównoważone, prawidłowo naświetlone i nasycone, ale bez żadnego akcentu własnego. Neutralność podkreśla dodatkowo idealnie dobrana konturowość. Bardzo dokładna, ale jeszcze nie „skalpelowa”. Dzięki temu średnica jest z umiarem napowietrzona i jednocześnie bezpiecznie oddalona od granicy sterylności. Muzykalność buduje się tu w oparciu o płynność i harmonię. Accuphase nie potrzebuje się uciekać do lampo-podobnych sztuczek, aby wydobyć z muzyki jak najwięcej… muzyki.
Na tej krystalicznej i przejrzystej średnicy budowane są wysokie tony, będące jej naturalną kontynuacją. Tak, to ten rodzaj sopranów, które pomimo ogromnego bogactwa ani o krok nie wychodzą przed szereg. Żadne sybilanty nie zakłują w uszy, nic tutaj nie zgrzytnie. Będzie za to bardzo wyraźne, ale jednocześnie z kulturą i rozsądnym naświetleniem brzmienia.
W czasie całego odsłuchu odnosiłem wrażenie (choć – jak wyjaśniałem – bez punktu odniesienia nie mogę mieć żadnej pewności), że C-2300 w kluczowych dla przedwzmacniaczy elementach, jak stereofonia, góra i szczegółowość, jest absolutnie przezroczysty. Tak jakby na drodze sygnału wcale nie było 19 kilogramów elektroniki, lecz jakby stali tam obrońcy Valencii, a sygnał pędził i przenikał przez nich niczym natchniony Ronaldo w 1996 roku.
Konkluzja
C-2300 to godny kontynuator tradycji Accuphase’a. Ma w sobie wszystko, z czego japońska firma słynie, a jego przejrzystość niemal łamie prawa fizyki. Jeżeli nie wierzycie, to nie wiecie, co tracicie.